30-03-20
Powiat chojnicki. Wspólna toaleta, prysznic, czajnik, pokoje
Jak naprawdę wygląda kwarantanna w chojnickiej bursie?
Od wczoraj (29.03.) wieczora media społecznościowe obiega post opisujący doświadczenia pary mieszkańców Chojnic, którzy odbyli 14 dniową kwarantannę w tutejszej bursie. Razem z nimi przebywało tam ponad 20 innych osób.
Budynek Bursy Szkolnej w Chojnicach został wytypowany jako miejsce kwarantanny. | fot. N.W.
Wspólna toaleta, prysznic, czajnik, pokoje to chyba kwestie, które najbardziej wstrząsnęły opinią publiczną. Z opcji odbycia kwarantanny w obiekcie przy ulicy Świętopełka mogą skorzystać mieszkańcy powiatu chojnickiego, którzy z różnych względów, nie chcą lub nie mogą przebywać w swoich domach. Do dyspozycji jest 100 miejsc. Na tę formę izolacji decydują się m.in. ci, którzy po powrocie z zagranicy nie chcą na niebezpieczeństwo zarażenia koronawirusem narażać swoich bliskich.
Wśród nich często są małe dzieci, osoby starsze lub mające problemy zdrowotne. Z podobnych względów na izolację zdecydowała się mieszkanka Chojnic, pani Angelika, wraz z partnerem, którzy 15 marca wrócili do Chojnic z zagranicy. Konkretnie z Holandii, gdzie pracowali. To właśnie na podstawie ich zeznań Agnieszka Rumanik, (zgoda na publikację danych - dop. red.) koleżanka pary, postanowiła opublikować post opisujący jak wygląda kwarantanna w chojnickiej bursie. Udało się nam dotrzeć do pani Angeliki, która zgodziła się opowiedzieć o swoich doświadczeniach.
„Sądziłam, że ta kwarantanna polega na izolacji”
Mieszkańcom Chojnic, miejsce w bursie „załatwiła”, po wielu telefonach wykonanych do chojnickiego sanepidu, i wizycie w placówce, mama 21-latki. Po przyjeździe dostali wspólny pokój. - Jesteśmy parą więc to akurat mnie nie dziwi. Ale tam w pokojach żyli ze sobą ludzie, którzy się w ogóle nie znają! Były sytuacje, w których o szóstej rano przyjeżdżał pan, załóżmy, z Niemiec, a o 22.00 dokoptowany zostawał do niego inny pan, który wrócił np. z Anglii - opowiada.
- Sądziłam, że ta kwarantanna polega na izolacji ludzi. Że każdego traktuje się jak potencjalnie zarażanego, bo nie wiadomo było, czy tak nie jest, i będzie się nas chroniło przez sobą nawzajem, ale to tak nie działało - dodaje. Chojniczanka zwraca uwagę, że inną sytuację miał tylko jeden mężczyzna. Podróżował on samolotem z osobą, która prawdopodobnie była zainfekowana koronawirusem. Miał on osobny pokój, i w ciągu dwóch tygodni był jedyną osobą, od której pobrano wymaz i przeprowadzono test.
Jeden prysznic, jeden czajnik, jeden termometr ...
Objęta kwarantanną kobieta opowiada także o tym, że przez większość czasu wszyscy korzystali z jednej toalety (druga była nieczynna), jednego prysznica, trzech umywalek, jednego stojącego w korytarzu czajnika bezprzewodowego. - Nigdzie wkoło nie było żadnego środka do dezynfekcji, żadnych rękawiczek by móc wyczyścić to czego się dotykało. Wyjątkami był zamiennik Domestosa w łazience i środek do dezynfekcji powierzchni na korytarzu. Piętro było natomiast dokładnie czyszczone przez personel. Trzy razy w ciągu doby. W tym czasie poddani kwarantannie nie mogą wychodzić z pokoi.
- Tu nie mogę paniom nic zarzucić. Widać było, że bardzo przykładają się do tego co robią - opowiada. Poddani kwarantannie mieli dostęp do jednego termometru, którym mieli sami sprawdzać sobie temperaturę. Na pytanie czy ktokolwiek z objętych kwarantanną miał jakiekolwiek niepokojące objawy, świadczące o ewentualnym zakażeniu koronawirusem, nasza rozmówczyni odpowiada, że nie wie. - Starałam się nie wychodzić z pokoju. Robiłam to tylko kiedy musiałam skorzystać z toalety czy się umyć. Posiłki przynosił mi mój partner. Ja się naprawdę bałam wychodzić z pokoju. Ta niepewność to jest coś strasznego. Coś czego nie życzę nikomu - odpowiada.
Żal do sanepidu
Pani Angelika nie ukrywa, że największy żal ma do chojnickiego sanepidu za słaby, lub brak, przepływu informacji. - Kiedy przyjechaliśmy okazało się, że sanepid nie udzielił bursie żadnych informacji. Bursa wiedziała, że ma nam wydawać posiłki, ale nie wiedzieli na jakich zasadach, na jakich warunkach. Czy my mamy schodzić na stołówkę, czy jedzenie zostanie przyniesione do pokoju. Przyjechaliśmy na Świętopełka, 15 marca około godz. 20. 00, a do jedzenia dostaliśmy dopiero obiad. Następnego dnia. Gdyby moja mama nie przywiozła nam jedzenia to byśmy do południa nic nie zjedli. Wszytko dlatego, że sanepid nie udzielił informacji, że tam będziemy - opowiada.
Z brakiem informacji para spotykała się także gdy próbowali, za pośrednictwem chojnickiej stacji sanitarno - epidemicznej, dowiedzieć się czy zostaną im przeprowadzone testy. - OK, udawało mi się dodzwonić. Kontaktowałam się zawsze z jedną panią. Cały czas dopytywałam czy będziemy mieli przeprowadzone testy. Ja bym ich wręcz żądała, bo jestem tu z zupełnie obcymi ludźmi. Zostałam odesłana do wojewódzkiego sanepidu. Ten skierował mnie do naszego chojnickiego. I tak w kółko - opowiada kobieta.
Słowo uznania
Jedyne słowa otuchy i wsparcie podczas tych trudnych 14 dniach izolacji i niepewności płynęły tylko od Jana Bruskiego, zarządzającego placówką przy ul. Świętopełka. - Chylę czoła przed panem dyrektorem bursy oraz przed osobami, które są tam pracownikami. Z tego co wiem nikt z tych osób nie dostał instrukcji, jak mają zachować się w tym czasie, w tym miejscu, w tej sytuacji. Robią co w ich mocy żebyśmy się nie bali. Działają instynktownie, biorąc pewne rzeczy na logikę. Pan dyrektor, pomimo, że sam był tylko pośrednikiem, osobą która dostała zadanie do wykonania i na tym jego rola powinna się skończyć, próbował zdobywać dla nas informacje. Dopytywał o nasze sprawy i naszą sytuację. Też bez skutecznie.
Kuriozum goniło kuriozum
Młoda chojniczanka przyznaje, że kuriozalne sytuacje, z którymi spotykała się w ciągu ostatnich 14 dni mogłaby wymieniać i wymieniać. Począwszy od braku odpowiedzi na pytanie „Co dalej?” zaraz po przekroczeniu granicy państwa, poprzez dostanie się do bursy, pytania o testy, środki odkażające, poprzez aplikację Kwarantanna Domowa, która poprzez wymuszenie przez apkę podania miejsca zamieszkania, a nie odbywania kwarantanny, przez tydzień kierowały policjantów pod zły adres.
- Dziś cieszę się, że jestem już w domu, że wydostałam się z tego miejsca. Niby powinnam odetchnąć z ulgą, ale z drugiej strony to co się działo przez ostatnie dwa tygodnie raczej szybko ze mnie nie wyjdzie. A jeszcze gdy słyszę w TV jak to wszystko pięknie i sprawnie działa… Jakie te wszystkie procedury są proste …
O komentarz do całej sytuacji poprosiliśmy rzecznika prasowego Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Chojnicach. - My od ubiegłego tygodnia nie udzielamy informacji. Nie dla tego, że nie chcemy, tylko dlatego, że mamy nawał pracy i musimy jakoś funkcjonować w ciągle zmieniającej się rzeczywistości prawnej i epidemiologicznej - mówi Iwona Jażdżewska. Rzecznik PSSE po odpowiedzi na pytania odsyła do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku. Do tematu wrócimy.
Anna Zajkowska
Materiały umieszczone w portalu Wizjalokalna.pl chronione są prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Korzystanie z materiałów w całości lub fragmentach, dalsze ich rozpowszechnianie bez zgody pisemnej redakcji portalu Wizjalokalna.pl, jest zabronione.